sobota, 9 czerwca 2012
Rozdział 5
Długo siedziałem na ławce, próbując pozbierać myśli. Nigel leżał obok, a w ręce trzymałem zeszyt z piosenkami. Z zamyślenia wyrwał mnie przelatujący gołąb. Pozbierałem swoje rzeczy i ruszyłem na przystanek. Miałem wielką ochotę na dobrą kawę i małe, francuskie rogaliki.
Autobusem pojechałem do centrum, do swojej ulubionej kawiarni na rogu Autumn Street. Jak zawsze, usiadłem pod oknem. Po chwili do mojego stolika podeszła kelnerka - drobna blondynka z dużymi niebieskimi oczami, w których zawsze dało się zauważyć wesołe iskierki. Jest naprawdę przemiłą i sympatyczną osobą taką, która potrafi poprawić humor nawet po najgorszym, pechowym dniu. Lubiłem z nią rozmawiać, mimo że nigdy nie umiałem zapamiętać jak się nazywa. Na szczęście zawsze miała przyczepioną plakietkę z imieniem do służbowej bluzki.
- Witam, czym mogę służyć? - zapytała z miłym uśmiechem, ściskając w ręce mały ołówek i czerwony notesik.
- Poproszę kawę i rogaliki, tak jak zawsze - uśmiechnąłem się do niej i puściłem oko.
Skrupulatnie zanotowała zamówienie, a ja spojrzałem na plakietkę przyczepioną do jej roboczej bluzki. Rachel. Muszę zapamiętać.
- Słuchaj, Rachel. Miałabyś może ochotę na kino w ten piątek?
-Uhm... Sami? - Wydawała się trochę zakłopotana.
- Nie, nie, nie! Spokojnie. Z moimi znajomymi. To co? Zgadzasz się?
- Dobrze, okej. Czyli piątek, tak?
- Tak, na 19 jest film, mam nadzieję, ze lubisz horrory.
- Lubię - posłała mi promienny uśmiech.
Po około 10 minutach popijałem najlepszą kawę w Londynie i zajadałem przepyszne rogaliki. Tym razem mama nie powinna narzekać na to, co jem. Gdy skończyłem, chwilę jeszcze posiedziałem i pogapiłem się przez okno, potem wyszedłem.
Pospacerowałem po londyńskich uliczkach, tak dobrze mi znanych. Na szczęście nikt mnie nie zaczepił. Tylko grupka dziewczyn bacznie mi się przyglądała, a kiedy przeszedłem koło nich, zaczęły nerwowo chichotać.
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie nagrywaliśmy dzisiaj żadnych piosenek w studiu, nie miałem zaplanowanego ani jednego koncertu... Poczułem się trochę jak pracoholik, ale to nieprawda, nie jestem pracoholikiem, po prostu lubię to, co robię, a teraz zacząłem się nudzić z braku jakiegokolwiek zajęcia.
Wsiadłem do autobusu i wróciłem do domu. Przywitałem się z Malcolmem, który jak zawsze powitał mnie wesołym miauknięciem. Umyłem jego miski, nasypałem świeżej karmy i nalałem wody. Niech się chłopak cieszy. Całymi dniami wyleguje się wygodnie na kanapie lub parapecie, nie ma nic ciekawego do roboty i całe swoje życie śpi, z przerwami na jedzenie i zabawy ze mną. Poza tym bardzo lubi, gdy gram i śpiewam. Przychodzi wtedy, siada przede mną, przechyla zabawnie główkę i patrzy na mnie dużymi, mądrymi, zielonymi oczami, jakby wszystko rozumiał. Uwielbiam tego kota.
Usiadłem na kanapie w salonie, włączyłem telewizor i skacząc po kanałach, nawet nie zorientowałem się, kiedy zasnąłem. Obudziłem się z Malcolmem na brzuchu i myślą:
Autobusem pojechałem do centrum, do swojej ulubionej kawiarni na rogu Autumn Street. Jak zawsze, usiadłem pod oknem. Po chwili do mojego stolika podeszła kelnerka - drobna blondynka z dużymi niebieskimi oczami, w których zawsze dało się zauważyć wesołe iskierki. Jest naprawdę przemiłą i sympatyczną osobą taką, która potrafi poprawić humor nawet po najgorszym, pechowym dniu. Lubiłem z nią rozmawiać, mimo że nigdy nie umiałem zapamiętać jak się nazywa. Na szczęście zawsze miała przyczepioną plakietkę z imieniem do służbowej bluzki.
- Witam, czym mogę służyć? - zapytała z miłym uśmiechem, ściskając w ręce mały ołówek i czerwony notesik.
- Poproszę kawę i rogaliki, tak jak zawsze - uśmiechnąłem się do niej i puściłem oko.
Skrupulatnie zanotowała zamówienie, a ja spojrzałem na plakietkę przyczepioną do jej roboczej bluzki. Rachel. Muszę zapamiętać.
- Słuchaj, Rachel. Miałabyś może ochotę na kino w ten piątek?
-Uhm... Sami? - Wydawała się trochę zakłopotana.
- Nie, nie, nie! Spokojnie. Z moimi znajomymi. To co? Zgadzasz się?
- Dobrze, okej. Czyli piątek, tak?
- Tak, na 19 jest film, mam nadzieję, ze lubisz horrory.
- Lubię - posłała mi promienny uśmiech.
Po około 10 minutach popijałem najlepszą kawę w Londynie i zajadałem przepyszne rogaliki. Tym razem mama nie powinna narzekać na to, co jem. Gdy skończyłem, chwilę jeszcze posiedziałem i pogapiłem się przez okno, potem wyszedłem.
Pospacerowałem po londyńskich uliczkach, tak dobrze mi znanych. Na szczęście nikt mnie nie zaczepił. Tylko grupka dziewczyn bacznie mi się przyglądała, a kiedy przeszedłem koło nich, zaczęły nerwowo chichotać.
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie nagrywaliśmy dzisiaj żadnych piosenek w studiu, nie miałem zaplanowanego ani jednego koncertu... Poczułem się trochę jak pracoholik, ale to nieprawda, nie jestem pracoholikiem, po prostu lubię to, co robię, a teraz zacząłem się nudzić z braku jakiegokolwiek zajęcia.
Wsiadłem do autobusu i wróciłem do domu. Przywitałem się z Malcolmem, który jak zawsze powitał mnie wesołym miauknięciem. Umyłem jego miski, nasypałem świeżej karmy i nalałem wody. Niech się chłopak cieszy. Całymi dniami wyleguje się wygodnie na kanapie lub parapecie, nie ma nic ciekawego do roboty i całe swoje życie śpi, z przerwami na jedzenie i zabawy ze mną. Poza tym bardzo lubi, gdy gram i śpiewam. Przychodzi wtedy, siada przede mną, przechyla zabawnie główkę i patrzy na mnie dużymi, mądrymi, zielonymi oczami, jakby wszystko rozumiał. Uwielbiam tego kota.
Usiadłem na kanapie w salonie, włączyłem telewizor i skacząc po kanałach, nawet nie zorientowałem się, kiedy zasnąłem. Obudziłem się z Malcolmem na brzuchu i myślą:
Tak, dzisiaj jest piątek.
niedziela, 13 maja 2012
Rozdział 4
Leżałem na kanapie, z twarzą na poduszce, nie zmieniając pozycji przez całą noc. Wewnętrzny ból nie pozwolił mi chociażby na ruszenie palcem. W głowie miałem kompletną pustkę - dosyć męczące uczucie, nie powiem. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Unikać jej, czy nie? A co jeżeli zadzwoni, żeby umówić się do tego cholernego kina? Co jej powiedzieć? "Kocham Cię, ale chodzisz z Zayn'em, więc nigdzie nie idę"? Dlaczego wydaje mi się, że by się zdenerwowała i zapytała, skąd to wiem...
Nagle Malcolm wskoczył mi na plecy. Jego ciężar był dziwnie kojący, sprawiał, że czułem czyjąś obecność i nie byłem tak bardzo samotny. Kocham tego kota. Najzwyczajniej w świecie go kocham. Zawsze wie, jak mnie pocieszyć. W tym momencie poczułem jak delikatnie ułożył się do snu na moich plecach. Był taki miękki i ciepły, dzięki niemu zapomniałem o wszystkim i po prostu zasnąłem, w końcu.
Nic mi się nie śniło, co u mnie było rzadkością, ale niespecjalnie się tym przejąłem. Przynajmniej nie śniła mi się TA dziewczyna.
Wyciągnąłem ręce za siebie, szukając Malcolma. Złapałem go delikatnie jedną ręką i obróciłem się na brzuch. Cicho miauknął z niezadowolenia, bo go obudziłem. Położyłem kota koło siebie na poduszce i głaskałem jego miękkie futerko przez jakieś pięć minut, aż znowu zasnął. Spojrzałem na zegarek, okazało się, że jest dopiero dziewiąta rano i spałem tylko dwie godziny. Na szczęście nie czułem senności.
Wstałem, zrobiłem sobie mocną kawę, a z lodówki wyjąłem pizzę, którą odgrzałem w mikrofali. Mama by mnie wydziedziczyła za takie śniadanie. Nie lubiła, gdy jej syn "jadł jakieś śmieci", ale nawet myśl o tym, nie zniechęciła mnie do takiego posiłku. Usiadłem w fotelu jadząc pizzę, która nie miała żadnego konkretnego smaku, dokładniej mówiąc - była jak guma i popijałem ją kawą. Zawsze lubiłem wyglądanie przez okno, ale tym razem nie miałem na to ochoty. Odrzucała mnie od tego myśl, że może ONA szłaby chodnikiem niedaleko mojego okna. Byłby to cios poniżej pasa, więc złapałem pilota i włączyłem pierwszy-lepszy kanał muzyczny. Leciała właśnie jakaś dyskotekowa piosenka. Nie przepadam za takim rodzajem muzyki, ale co innego miałem robić?
Gdy skończyłem jeść pseudo-śniadanie, zaniosłem naczynia do zlewu i dosypałem Malcolmowi karmy do jednej miski, a drugą umyłem i nalałem mu świeżej wody. Kiedy usłyszał, że kręcę się w kuchni, dosypując mu jedzenie, zeskoczył z kanapy, przybiegł z ogonem w górze i zaczął wesoło mruczeć. Przez jakąś chwilę stałem i patrzyłem z uśmiechem na jedzącego kota. Przypomniałem sobie wszystkie jego wybryki: stłuczony wazon mamy, z którego wylała się woda i wysypały róże, poszarpane poduszki, zerwana zasłona... Ale i tak wszyscy zawsze go lubili i śmiali się z tych zniszczeń. Nikt nigdy się na niego nie złościł, po prostu taki był i już. To, że co jakiś czas coś zniszczył... Trudno, taki już jest, koniec, kropka.
Stwierdziłem, że ze względu na jakąś dziewczynę nie będę się odcinał od świata, wziąłem Nigela (moją ulubioną gitarę), zeszyt z piosenkami i wyszedłem do parku.
Usiadłem na jednej z ławek, oddalonej od gwaru miasta, wyjąłem zeszyt i Nigela z futerału. Zacząłem grać i śpiewać z głębi serca, jedną ze swoich starszych piosenek. W pewnym momencie zamknąłem oczy i przeniosłem się we własny świat. Poczułem, jak po policzku spływa mi łza.
Nagle Malcolm wskoczył mi na plecy. Jego ciężar był dziwnie kojący, sprawiał, że czułem czyjąś obecność i nie byłem tak bardzo samotny. Kocham tego kota. Najzwyczajniej w świecie go kocham. Zawsze wie, jak mnie pocieszyć. W tym momencie poczułem jak delikatnie ułożył się do snu na moich plecach. Był taki miękki i ciepły, dzięki niemu zapomniałem o wszystkim i po prostu zasnąłem, w końcu.
Nic mi się nie śniło, co u mnie było rzadkością, ale niespecjalnie się tym przejąłem. Przynajmniej nie śniła mi się TA dziewczyna.
Wyciągnąłem ręce za siebie, szukając Malcolma. Złapałem go delikatnie jedną ręką i obróciłem się na brzuch. Cicho miauknął z niezadowolenia, bo go obudziłem. Położyłem kota koło siebie na poduszce i głaskałem jego miękkie futerko przez jakieś pięć minut, aż znowu zasnął. Spojrzałem na zegarek, okazało się, że jest dopiero dziewiąta rano i spałem tylko dwie godziny. Na szczęście nie czułem senności.
Wstałem, zrobiłem sobie mocną kawę, a z lodówki wyjąłem pizzę, którą odgrzałem w mikrofali. Mama by mnie wydziedziczyła za takie śniadanie. Nie lubiła, gdy jej syn "jadł jakieś śmieci", ale nawet myśl o tym, nie zniechęciła mnie do takiego posiłku. Usiadłem w fotelu jadząc pizzę, która nie miała żadnego konkretnego smaku, dokładniej mówiąc - była jak guma i popijałem ją kawą. Zawsze lubiłem wyglądanie przez okno, ale tym razem nie miałem na to ochoty. Odrzucała mnie od tego myśl, że może ONA szłaby chodnikiem niedaleko mojego okna. Byłby to cios poniżej pasa, więc złapałem pilota i włączyłem pierwszy-lepszy kanał muzyczny. Leciała właśnie jakaś dyskotekowa piosenka. Nie przepadam za takim rodzajem muzyki, ale co innego miałem robić?
Gdy skończyłem jeść pseudo-śniadanie, zaniosłem naczynia do zlewu i dosypałem Malcolmowi karmy do jednej miski, a drugą umyłem i nalałem mu świeżej wody. Kiedy usłyszał, że kręcę się w kuchni, dosypując mu jedzenie, zeskoczył z kanapy, przybiegł z ogonem w górze i zaczął wesoło mruczeć. Przez jakąś chwilę stałem i patrzyłem z uśmiechem na jedzącego kota. Przypomniałem sobie wszystkie jego wybryki: stłuczony wazon mamy, z którego wylała się woda i wysypały róże, poszarpane poduszki, zerwana zasłona... Ale i tak wszyscy zawsze go lubili i śmiali się z tych zniszczeń. Nikt nigdy się na niego nie złościł, po prostu taki był i już. To, że co jakiś czas coś zniszczył... Trudno, taki już jest, koniec, kropka.
Stwierdziłem, że ze względu na jakąś dziewczynę nie będę się odcinał od świata, wziąłem Nigela (moją ulubioną gitarę), zeszyt z piosenkami i wyszedłem do parku.
Usiadłem na jednej z ławek, oddalonej od gwaru miasta, wyjąłem zeszyt i Nigela z futerału. Zacząłem grać i śpiewać z głębi serca, jedną ze swoich starszych piosenek. W pewnym momencie zamknąłem oczy i przeniosłem się we własny świat. Poczułem, jak po policzku spływa mi łza.
Take me with you I do declare
I love you dearly through here and there
What can I do to make you share?
What can I do to make you care?
The world is harsh
I’m stuck in the dark
I’ll make my mark
I’ve got my spark
We’d be together through bad or worse
Sending letters we shall converse
We could do better but we must first
Make amends
That depends
Will you be my friend?
The world is harsh
I’m stuck in the dark
I’ll make my mark
I’ve got my spark
I love you dearly through here and there
What can I do to make you share?
What can I do to make you care?
The world is harsh
I’m stuck in the dark
I’ll make my mark
I’ve got my spark
We’d be together through bad or worse
Sending letters we shall converse
We could do better but we must first
Make amends
That depends
Will you be my friend?
The world is harsh
I’m stuck in the dark
I’ll make my mark
I’ve got my spark
Gdy otworzyłem oczy, otarłem policzek rękawem zielonej bluzy i uniosłem głowę, zobaczyłem przed sobą kilka osób. Większość stała ze łzami w oczach i nie ruszała się, mimo że skończyłem śpiewać. Rozejrzałem się i to był zły pomysł. Stała tam. Tak, ONA tam stała. Szybko odwróciłem głowę i zająłem się strojeniem gitary. Ludzie zaczęli klaskać, ale gdy zorientowali się, że już raczej nic nie zaśpiewam, rozeszli się. Ona jednak została. Stała przede mną i kątem oka zdążyłem zauważyć, że cały czas na mnie patrzy.
- Hej, nie masz nic do roboty? - zapytałem, może trochę niegrzecznie.
- Eeem, nie, znaczy tak, ale... - ocknęła się i zaczęła jąkać. Czułem dziwną satysfakcję, że nie potrafiła się pozbierać. Byłem zły, wściekły na cały świat.
- To tak, czy nie? - Nie umiałem się powstrzymać od lekko chamskiego uśmieszku.
- Tak, ale wydaje mi się, że to może poczekać - odpowiedziała płynnie. Aha, czyli już wszystko w porządku.
- Chciałam tylko chwilę porozmawiać...
- Hmmm... Okej, a o czymś konkretnym?
- No wiesz, o tym kinie i urodzinach Jenett.
- A, o tym. No dobra, w takim razie w czym problem?
Przypomniałem sobie tą małą dziewczynkę z podpisywania płyt, była śliczna jak jej siostra...
- Wybrałam już film, mam nadzieję, że lubisz horrory.
- No tak, lubię, ale wiesz... Stwierdziłem, że za darmo też mogę spędzić z Jenett jej urodziny. Nie musimy nigdzie razem wychodzić.
Błagam, powiedz, że się z tym zgadzasz.
- Moim zdaniem to trochę niestosowne, tak cię wykorzystywać...
- Nie, naprawdę nie ma problemu.
- Co? Nie lubisz horrorów?
- Nie, lubię, ale po prostu...
"Lubię horrory, ale w odpowiednim towarzystwie, ciebie nie ma na liście"
- Po prostu co?
- Po prostu, ech... No to kiedy?
- Po prostu, ech... No to kiedy?
- Jednak w ten piątek o 19, bo w przyszłym tygodniu nie mogę się spotkać, mam nadzieję, że ten termin ci pasuje - ucieszyła się z mojej zmiany zdania.
- Pasuje, pasuje, przyjść po ciebie? - Skoro już się wkopałem, to wkopie się już całkiem, a co mi tam.
- Nie... Znaczy się, no bo my... Tak naprawdę nie idziemy sami.
Tym już mnie wkurzyła, ale miałem nadzieję, że nie widać tego po mnie.
- Tak? Więc z kim idziemy? - Zapytałem przez zęby.
- Znasz Zayn'a, prawda?
- No tak znam, to z nim idziemy?
- Tak, z nim.
- A czemu, jeśli wolno spytać? - Ogarnęła mnie już niemalże furia.
- Bo to mój chłopak, Ed. Mój chłopak - dziwne, ale nie powiedziała tego z dumą, szczęściem, czy bóg wie jeszcze z czym, ale jakby bólem.
- Muszę już lecieć, do zobaczenia w piątek, mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły.
- Muszę już lecieć, do zobaczenia w piątek, mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły.
- Ok, do zobaczenia.
Jasne, że jestem zły, ale zaciekawił mnie ten dziwny ton jej głosu, gdy mówiła, że chodzi z Zayn'em... Ciekawe o co chodzi.
niedziela, 22 kwietnia 2012
Rozdział 3
Rano wstałem, szybko się umyłem, ubrałem, nawet śniadania nie zjadłem. Prawie spóźniłem się do studia nagraniowego. Dzisiaj nagrywaliśmy "Drunk". Na szczęście udało mi się dotrzeć na czas i nie musieli na mnie czekać. Zaczęliśmy nagrywać:
I wanna be drunk when I wake up
On the right side of the wrong bed
And every excuse I made up
Tell you the truth I hate
What didn't kill me
It never made me stronger at all
...
Gdy skończyliśmy, wszyscy poszliśmy do pobliskiej restauracji zjeść zasłużony lunch. Kiedy nagrywamy, staram się, żeby wszystko wyszło perfekcyjnie już za pierwszym razem, dzięki temu nie musimy spędzać w studiu prawie całego dnia, tylko jakieś 2 godziny. Czasami, mimo moich starań wkradają się jednak jakieś drobne niedociągnięcia, dlatego powtarzamy nagrywanie. Tym razem, na szczęście wszystko poszło szybko i sprawnie.
Restaurację, do której weszliśmy, odwiedzamy zawsze po nagraniu. To już taka nasza tradycja odkąd zaczęliśmy współpracę. Ja zawsze zamawiam omlety z dżemem i herbatę owocową albo kawę.
Po zjedzeniu posiłku pożegnaliśmy się, więc miałem czas dla siebie. Dopiero teraz zacząłem myśleć o Kate. Zły pomysł. Nie znam dziewczyny, a myśli cały czas ciągną mnie w jej stronę. Przypomniałem sobie, że mieliśmy iść razem do kina, a w zamian za to będę - że tak powiem - prezentem urodzinowym dla Jenett. Moim zdaniem dobry układ, znaczy się, dla Jenett mógłbym być prezentem urodzinowym nawet za darmo, strasznie tą mała polubiłem, ale był to dobry pretekst do spędzenia czasu razem z jej starszą siostrą.
Wyjąłem z kieszeni komórkę, przypominając sobie, że mam zapisany numer dziewczyny. Ale niby co miałbym jej teraz powiedzieć? Mówiła, że czas będzie miała najwcześniej w przyszłym tygodniu. Ech... Dałem sobie z tym spokój i schowałem telefon z powrotem. Spacerowałem trochę po parku, na szczęście ludzie znają mnie tu od dawna, dlatego rzadko zdarza się, żeby zaczepił mnie jakiś fan proszący o zdjęcie albo zapłakana fanka prosząca o autograf. Jasne, czasami podchodzą do mnie tacy ludzie, ale zazwyczaj są to w ogóle nieznane mi osoby, najczęściej turyści albo kuzyni i kuzynki sąsiadów. Poza swoją dzielnicą Londynu zazwyczaj chodzę albo z ochroniarzami - nie za bardzo to lubię - albo z przyjaciółmi, czasami z rodziną.
Krążąc tak po tym nieszczęsnym parku, nawet nie zauważyłem kiedy nogi zaniosły mnie pod dom Kate. Nie chciałem, żeby pomyślała sobie, ze jestem jakimś psychopatą, który ją cały czas obserwuje, czy coś, więc odwróciłem się na pięcie z zamiarem powrotu do domu, ale usłyszałem jej głos...
- Hm... Może spotkamy się jutro, co? Bardzo cię proszę, kochanie.
Kochanie?! Do kogo ona to powiedziała? Na szczęście nie zauważyła mnie, bo stanąłem za krzakami. Stwierdziłem, że sprawdzę z kim rozmawia.
- Wiesz, że jutro nie mogę, spotkamy się w sobotę, obiecuję - odpowiedział chłopak z czułością. Jego głos wydał mi się znajomy, dlatego bardzo wytężyłem wzrok, by zobaczyć kto to. Odległość, która nas dzieliła była dość duża, więc nie widziałem szczegółów, w dodatku te krzaki...
Po chwili ona rzuciła mu się na szyję i zaczęli się całować. Rzygać mi się chciało. Ale kim do cholery jest ten facet? Pożegnali się i chłopak zaczął podążać w moim kierunku. Zbliżył się w stronę krzaków, za którymi stałem, na tyle, że rozpoznałem go. To on?! ON?!
Jedna myśl kotłowała mi się w głowie: ZAYN MALIK.
Serce waliło mi jak młot. Chłopak aktualnie szedł alejką. Poszedłem za nim. Na rynku wszedł do kawiarni, więc stałem chwilę na zewnątrz, po czym wszedłem do środka. Zamówiłem kawę i odszukałem wzrokiem chłopaka. Tak, to na pewno był Zayn.
- Hej Zayn, mogę się dosiąść? - przywitałem się. Mogę się założyć, że mój uśmiech wyglądał trochę sztucznie, ale musiałem się do tego zmusić, przecież chłopak o niczym nie wiedział.
- Hej Ed, jasne, siadaj - odpowiedział. Jego uśmiech za to, był sympatyczny i prawdziwy.
- Co tam u ciebie słychać?
- Hmm... A nic ciekawego, z chłopakami w tym tygodniu wylatujemy do Ameryki na trasę koncertową.
Czyli dlatego Kate może spotkać się ze mną dopiero w przyszłym tygodniu. Po prostu chce ostatnie kilka dni spędzić ze swoim chłopakiem, z Zayn'em. Wszystko się we mnie zagotowało, ale starałem się tego nie okazywać.
- A u ciebie Ed, co tam? - zapytał grzecznie.
- Też nic nadzwyczajnego, wczoraj podpisywanie płyt, w przyszłym tygodniu, we wtorek urodziny kumpla, za 2 tygodnie koncert tu, w Londynie... - kino z Kate, twoją dziewczyną...
- Tak... Kate, znaczy się moja dziewczyna mi mówiła o koncercie.
Czyli są razem! Jego słowa potwierdziły moje podejrzenia! Co ja teraz zrobię? Zakochałem się w dziewczynie kumpla...
- Wczoraj poznałem Kate, bardzo sympatyczna dziewczyna - starałem się zachować spokój.
- Wiem...
- Ile już razem jesteście? - Musiałem, po prostu musiałem spytać!
- Och... No, jakieś pół roku, coś koło tego.
- A co ciekawego u chłopaków? - Stwierdziłem, że wiem już wystarczająco dużo, że więcej informacji nie dam rady utrzymać bez chociażby minimalnego wybuchu złości, a może bezradności?
- Harry zapewne teraz rozrabia, Lou wcina marchewki, Niall... ogólnie coś wżera, a Liam usiłuje nad tym chaosem zapanować, czyli to co zwykle.
Spojrzałem ostentacyjnie na zegarek i powiedziałem:
- Kurcze, muszę już lecieć. Do zobaczenia, stary.
- Na razie!
Tak naprawdę mógłbym tam siedzieć do późnej nocy, ale miałem już wszystkiego dosyć. Wróciłem prosto do domu, najszybszą drogą. Poszukałem kluczy w kieszeni, kiedy w końcu je znalazłem, z nerwów nie umiałem trafić do zamka. Jest, udało się! Jak zawsze, do moich nóg przybiegł Malcolm żeby się przywitać. Zaczął się łasić i mruczeć, niestety nie miałem nastroju do zabawy, wiec wziąłem go na ręce, zaniosłem do salonu i postawiłem go na fotelu. Sam ułożyłem się na kanapie.
Co ja teraz zrobię?!
Tak naprawdę mógłbym tam siedzieć do późnej nocy, ale miałem już wszystkiego dosyć. Wróciłem prosto do domu, najszybszą drogą. Poszukałem kluczy w kieszeni, kiedy w końcu je znalazłem, z nerwów nie umiałem trafić do zamka. Jest, udało się! Jak zawsze, do moich nóg przybiegł Malcolm żeby się przywitać. Zaczął się łasić i mruczeć, niestety nie miałem nastroju do zabawy, wiec wziąłem go na ręce, zaniosłem do salonu i postawiłem go na fotelu. Sam ułożyłem się na kanapie.
Co ja teraz zrobię?!
środa, 18 kwietnia 2012
Rozdział 2
Pod pretekstem pójścia do łazienki, wstałem od stolika. Przechodząc obok niej specjalnie się odwróciłem. Tak! To ona! O Boże, jaka ona ładna... Szybko wszedłem do toalety, żeby nie zauważyła, jak wnikliwie się jej przyglądam. Obmyłem twarz chłodną wodą, od razu lepiej. Gdy wyszedłem, miałem ją centralnie naprzeciwko siebie. Dopiero teraz zorientowałem się, że siedzi z kimś, z jakimś chłopakiem, był do mnie odwrócony tyłem, więc nie miałem jak go rozpoznać. To głupie, ledwo dziewczynę znam, ale stałem się zazdrosny. Jak gdyby nigdy nic wróciłem do swojego stolika. Gdy tak siedziałem bezczynnie patrząc przez okno, nawet nie zorientowałem się kiedy ktoś się do mnie dosiadł. Leniwie odwróciłem głowę w kierunku przybysza. Niemalże podskoczyłem, gdy zobaczyłem ją, JĄ!
- Hej - przywitała się i od razu zarumieniła, jak mi się to cholernie podobało...
- Cześć - uśmiechnąłem się do niej. - Gdzie twój towarzysz?
- Już sobie poszedł, musiał coś załatwić. Ja też miałam już wracać do domu, ale zauważyłam Ciebie i stwierdziłam, że się dosiądę. Właśnie... Nie przeszkadzam?
- Nie... Skądże.
- Kiedy grasz jakiś koncert w Londynie?
- Hmm... za około 2 tygodnie w centrum handlowym, tam gdzie dzisiaj było podpisywanie płyt, a co?
- Mam zamiar zrobić prezent urodzinowy małej Jenett.
Ta mała była przeurocza, też miała - jak siostra - piękne - ale blond - loki i zielone oczy.
- A może chciałabyś załatwić jej na przykład... no nie wiem, spacer ze mną, wyjście ZOO, wypad do kina? Jestem otwarty na propozycje - powiedziałem.
- Miło, że to proponujesz! Świetny pomysł, na pewno będzie wniebowzięta - klasnęła w dłonie.
- Ale jest pewien warunek - strzelił mi w tym momencie do głowy pewien pomysł.
- No tak, pieniądze. Zapłacę ci, nie martw się, nie jestem skąpa.
- To fajnie, ale nie o to mi chodziło.
- Tak? To o co?
- Pójdziesz ze mną do kina, film sama możesz wybrać, zdam się na ciebie - powiedziałem to z delikatnym uśmiechem i zakłopotaniem, które starałem się jak najbardziej ukryć. Zrobiła duże oczy i odpowiedziała:
- Ja... Jasne. Z chęcią.
Była bardzo zaskoczona moją propozycją, ale miałem nadzieję, że nie rozmyśli się po głębszym zastanowieniu. Na szczęście, nie zrobiła tego. Gdy opanowała emocje, nawet lekko się uśmiechnęła.
- Więc... Kiedy masz czas? - zapytałem.
- W przyszłym tygodniu najwcześniej, poza tym, muszę się zastanowić nad filmem.
- Perfekcyjnie, przyszły tydzień mam prawie cały wolny, oprócz wtorku, poza tym jestem do dyspozycji - zaczęliśmy się śmiać.
Jeszcze trochę porozmawialiśmy. Ona opowiedziała mi o swojej rodzinie, szkole... Ja, o tym jak zaczęła się moja przygoda z muzyką i skąd czerpię inspirację do piosenek.
Kate była bardzo zabawna i otwarta. Dobrze mi się z nią rozmawiało. Niestety po chwili spojrzała na zegarek:
- Ojej... Późno już, niestety muszę już iść - wyglądała, jakby posmutniała. Mnie od środka rozerwała niemalże rozpacz. Miałbym ją stracić z oczu? Dla mnie nawet te kilka godzin rozłąki byłoby męką.
- Zaczekaj! - złapałem ją za ramię - zaczekaj, odprowadzę cię, już ciemno. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
Kontynuowaliśmy naszą wcześniejszą rozmowę, żartowaliśmy i śmialiśmy się. Dziewczyna była naprawdę cudowna.
Szliśmy wąska alejka w parku, więc miałem ja blisko siebie. Było mi z tym naprawdę dobrze, ona też nie wyglądała na niezadowoloną. W końcu doszliśmy do dużego domu na przedmieściach. Panowała tam cisza, jak makiem zasiał.
- Jaka tu cisza... - Powiedziałem.
- Zazwyczaj tak tu jest. Nasi sąsiedzi w większości składają się z osób starszych lub rodzin z dziećmi, więc wieczorami nie za bardzo ma kto tutaj szaleć.
- Och... Więc to ty robisz tu za tą niegrzeczną, tak? - Znowu wybuchnęliśmy śmiechem. Jednak szybko go stłumiliśmy, żeby nikogo nie zbudzić.
Było już grubo po 23, nie chciałem żeby miała przeze mnie jakieś problemy.
- Podałabyś mi swój numer? - Zapytałem.
- Oczywiście, sekundkę.
Po chwili miałem ja już zapisaną w kontaktach. Pożegnaliśmy się. Gdy wchodziła przez bramę, jeszcze raz się obróciła, a że ja cały czas stałem w miejscu i bacznie ją obserwowałem, zarumieniła się, przelotnie uśmiechnęła i szybko zniknęła mi z oczu. Dopiero wtedy obróciłem się i wróciłem do domu tą samą alejką, którą szedłem z Kate.
- Hej - przywitała się i od razu zarumieniła, jak mi się to cholernie podobało...
- Cześć - uśmiechnąłem się do niej. - Gdzie twój towarzysz?
- Już sobie poszedł, musiał coś załatwić. Ja też miałam już wracać do domu, ale zauważyłam Ciebie i stwierdziłam, że się dosiądę. Właśnie... Nie przeszkadzam?
- Nie... Skądże.
- Kiedy grasz jakiś koncert w Londynie?
- Hmm... za około 2 tygodnie w centrum handlowym, tam gdzie dzisiaj było podpisywanie płyt, a co?
- Mam zamiar zrobić prezent urodzinowy małej Jenett.
Ta mała była przeurocza, też miała - jak siostra - piękne - ale blond - loki i zielone oczy.
- A może chciałabyś załatwić jej na przykład... no nie wiem, spacer ze mną, wyjście ZOO, wypad do kina? Jestem otwarty na propozycje - powiedziałem.
- Miło, że to proponujesz! Świetny pomysł, na pewno będzie wniebowzięta - klasnęła w dłonie.
- Ale jest pewien warunek - strzelił mi w tym momencie do głowy pewien pomysł.
- No tak, pieniądze. Zapłacę ci, nie martw się, nie jestem skąpa.
- To fajnie, ale nie o to mi chodziło.
- Tak? To o co?
- Pójdziesz ze mną do kina, film sama możesz wybrać, zdam się na ciebie - powiedziałem to z delikatnym uśmiechem i zakłopotaniem, które starałem się jak najbardziej ukryć. Zrobiła duże oczy i odpowiedziała:
- Ja... Jasne. Z chęcią.
Była bardzo zaskoczona moją propozycją, ale miałem nadzieję, że nie rozmyśli się po głębszym zastanowieniu. Na szczęście, nie zrobiła tego. Gdy opanowała emocje, nawet lekko się uśmiechnęła.
- Więc... Kiedy masz czas? - zapytałem.
- W przyszłym tygodniu najwcześniej, poza tym, muszę się zastanowić nad filmem.
- Perfekcyjnie, przyszły tydzień mam prawie cały wolny, oprócz wtorku, poza tym jestem do dyspozycji - zaczęliśmy się śmiać.
Jeszcze trochę porozmawialiśmy. Ona opowiedziała mi o swojej rodzinie, szkole... Ja, o tym jak zaczęła się moja przygoda z muzyką i skąd czerpię inspirację do piosenek.
Kate była bardzo zabawna i otwarta. Dobrze mi się z nią rozmawiało. Niestety po chwili spojrzała na zegarek:
- Ojej... Późno już, niestety muszę już iść - wyglądała, jakby posmutniała. Mnie od środka rozerwała niemalże rozpacz. Miałbym ją stracić z oczu? Dla mnie nawet te kilka godzin rozłąki byłoby męką.
- Zaczekaj! - złapałem ją za ramię - zaczekaj, odprowadzę cię, już ciemno. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
Kontynuowaliśmy naszą wcześniejszą rozmowę, żartowaliśmy i śmialiśmy się. Dziewczyna była naprawdę cudowna.
Szliśmy wąska alejka w parku, więc miałem ja blisko siebie. Było mi z tym naprawdę dobrze, ona też nie wyglądała na niezadowoloną. W końcu doszliśmy do dużego domu na przedmieściach. Panowała tam cisza, jak makiem zasiał.
- Jaka tu cisza... - Powiedziałem.
- Zazwyczaj tak tu jest. Nasi sąsiedzi w większości składają się z osób starszych lub rodzin z dziećmi, więc wieczorami nie za bardzo ma kto tutaj szaleć.
- Och... Więc to ty robisz tu za tą niegrzeczną, tak? - Znowu wybuchnęliśmy śmiechem. Jednak szybko go stłumiliśmy, żeby nikogo nie zbudzić.
Było już grubo po 23, nie chciałem żeby miała przeze mnie jakieś problemy.
- Podałabyś mi swój numer? - Zapytałem.
- Oczywiście, sekundkę.
Po chwili miałem ja już zapisaną w kontaktach. Pożegnaliśmy się. Gdy wchodziła przez bramę, jeszcze raz się obróciła, a że ja cały czas stałem w miejscu i bacznie ją obserwowałem, zarumieniła się, przelotnie uśmiechnęła i szybko zniknęła mi z oczu. Dopiero wtedy obróciłem się i wróciłem do domu tą samą alejką, którą szedłem z Kate.
niedziela, 15 kwietnia 2012
Rozdzial 1
Po ostatnim koncercie nieźle zabalowałem. Nie pamiętam nawet, jak udało mi się dotrzeć do domu i dlaczego obudziłem się na podłodze w sypialni. Cud, że dotarłem chociaż do sypialni, to że nie do łóżka, przemilczmy. Męczę się z okropnym kacem, boli mnie głowa i jest mi niedobrze. Nie mogę się tak ludziom pokazać, ale jestem umówiony na podpisywanie płyt… Trzeba się wziąć do roboty. Ugotowałem sobie rosół, zjadłem go, umyłem się i przebrałem, jak zwykle w jeansy i pierwszy - lepszy, kolorowy T-shirt. Potem wyszedłem przed dom, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Z tego co widziałem w lustrze, gdy układałem włosy, nie wyglądałem źle. Może jakbym się trochę nie wyspał, ale nic poza tym. Po kilku głębszych wdechach poczułem się zdecydowanie lepiej i zadzwoniłem po swojego szofera. Kiedy na niego czekałem, przejrzałem twittera, follownąlem kilka osób…
W końcu zaparkował na podjeździe, a ja wpakowałem się na tylne siedzenie. W centrum Londynu staliśmy przez około 20 minut w korku, na szczęście miałem jeszcze prawie godzinę czasu. Mieszkając w Anglii, trzeba przewidywać niektóre rzeczy. Mimo korków udało mi się dotrzeć na czas. Wszedłem z dwoma ochroniarzami tylnym wejściem. Moim oczom ukazał się wielki tłum. Po schodkach wszedłem na podest, na którym ustawiony był stół i krzesło. Gdy wszyscy mnie zauważyli, zaczęli krzyczeć i klaskać. Potem chórem zaśpiewali „Give me love”, przywitałem się z nimi, usiadłem na krześle i zacząłem podpisywać płyty. Tłum podszedł bliżej. Co jakiś czas przybijałem ludziom piątki, odbierałem prezenty od nich, rozmawiałem... Przyszło kilka dziewczyn, które strasznie się wzruszyły na mój widok, więc je przytuliłem. Jedna, mała dziewczynka próbowała się do mnie przecisnąć przez gęstwinę ludzi, była już bardzo blisko i wtedy, któraś z moich fanek podniosła ją do góry tak, że widziałem ją doskonale. Podeszły obydwie, mała uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała, że uwielbia moje piosenki i że cały pokój ma obklejony moimi zdjęciami. Tak się tym wzruszyłem, że wstałem i wziąłem ją do siebie, na podest. Przez jakiś czas siedziała u mnie na kolanach nucąc swoje ulubione piosenki: „Lego House”, „Be like you”, „Open Your Ears” – czym mnie zaskoczyła, bo to stara piosenka. Po chwili zaczęła nucić coś innego. Na początku nie umiałem sobie przypomnieć tytułu piosenki.
-Mała, jak się nazywasz? - Janett - odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
- A jaką piosenkę przed chwilą nuciłaś? - zapytałem, nie mogąc się powstrzymać.
- „Moments” od One Direction - Janett zarumieniła się.
- O! Znam chłopaków z One Direction - już wszystko sobie przypomniałem.-A wiesz, że ja napisałem tą piosenkę dla nich?
- Naprawdę?! Ale super! To już wiem, dlaczego ona jest najfajniejsza - zachwycała się mała.
Trochę się jeszcze pośmialiśmy, ale po chwili przyszła starsza siostra dziewczynki.
- Janett, zejdź już, proszę. Daj mu skończyć podpisywanie płyt. – Niecierpliwiła się.
-Spokojnie, nie przeszkadza mi. – Uspokoiłem. - A ty, jak się nazywasz?
- Kate – zarumieniła się.
Na oko, miała około 18 lat. Ładna była. Długie, kręcone, brązowe włosy, zielone oczy, ładny przyjazny uśmiech i teraz te rumieńce… Nie mogłem jej się za bardzo przyglądać, bo mając nos w płytach było to trochę utrudnione.
- Dobra mała, siostra się niecierpliwi, a nie chcę żebyś miała przeze mnie problemy, idź – uśmiechnąłem się do małej Jenett, a do jej siostry puściłem oczko. Czy da się bardziej zarumienić?
Reszta dziewczyn szalała pod podestem, wszyscy śpiewali, tańczyli i podchodzili do mnie pogadać. Gdy podpisałem wszystkie płyty, zawołałem jednego z ochroniarzy:
-Przepraszam! Proszę pana, mógłby pan podać moją gitarę? Jest na dole, za podestem.
Nic nie powiedział, ale ją przyniósł. Wstałem, podszedłem bliżej krawędzi i zacząłem śpiewać „The A Team”, czym wywołałem głośny aplauz. Gdy skończyłem, ukłoniłem się i wyszedłem. Lubię to. Przebywanie z fanami, bycie po prostu blisko nich, jest dla mnie cudownym doświadczeniem.
Wsiadłem do samochodu i wróciłem do domu. Ból głowy spowodowany kacem już dawno minął, na szczęście. W domu nie wiedziałem co ze sobą zrobić, strasznie mi się nudziło, więc stwierdziłem, że wyjdę się przejść. Nogi same zaniosły mnie do centrum. Przeglądałem wystawy sklepowe, niestety nic ciekawego nie znalazłem, dlatego też poszedłem do ulubionej restauracji. Nie wiem czemu, ale nie potrafiłem przestać myśleć o Kate… Cały czas miałem ją przed oczami, jakby w tej chwili tu stała… Wchodząc do restauracji nie rozejrzałem się, podszedłem prosto do lady i zamówiłem wodę z cytryną. Jakoś tak wyszło, że na nic innego nie miałem ochoty. Wziąłem szklankę do ręki i usiadłem przy stoliku pod oknem. Zazwyczaj tam siadam, bo widzę wszystkie inne stoliki i mogę obserwować ludzi. W tym momencie rzuciła mi się w oczy burza brązowych loków. Skądś ją kojarzę… O mój boże! Teraz do mnie dotarło, że właścicielka loków, to chyba Kate.
W końcu zaparkował na podjeździe, a ja wpakowałem się na tylne siedzenie. W centrum Londynu staliśmy przez około 20 minut w korku, na szczęście miałem jeszcze prawie godzinę czasu. Mieszkając w Anglii, trzeba przewidywać niektóre rzeczy. Mimo korków udało mi się dotrzeć na czas. Wszedłem z dwoma ochroniarzami tylnym wejściem. Moim oczom ukazał się wielki tłum. Po schodkach wszedłem na podest, na którym ustawiony był stół i krzesło. Gdy wszyscy mnie zauważyli, zaczęli krzyczeć i klaskać. Potem chórem zaśpiewali „Give me love”, przywitałem się z nimi, usiadłem na krześle i zacząłem podpisywać płyty. Tłum podszedł bliżej. Co jakiś czas przybijałem ludziom piątki, odbierałem prezenty od nich, rozmawiałem... Przyszło kilka dziewczyn, które strasznie się wzruszyły na mój widok, więc je przytuliłem. Jedna, mała dziewczynka próbowała się do mnie przecisnąć przez gęstwinę ludzi, była już bardzo blisko i wtedy, któraś z moich fanek podniosła ją do góry tak, że widziałem ją doskonale. Podeszły obydwie, mała uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała, że uwielbia moje piosenki i że cały pokój ma obklejony moimi zdjęciami. Tak się tym wzruszyłem, że wstałem i wziąłem ją do siebie, na podest. Przez jakiś czas siedziała u mnie na kolanach nucąc swoje ulubione piosenki: „Lego House”, „Be like you”, „Open Your Ears” – czym mnie zaskoczyła, bo to stara piosenka. Po chwili zaczęła nucić coś innego. Na początku nie umiałem sobie przypomnieć tytułu piosenki.
-Mała, jak się nazywasz? - Janett - odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
- A jaką piosenkę przed chwilą nuciłaś? - zapytałem, nie mogąc się powstrzymać.
- „Moments” od One Direction - Janett zarumieniła się.
- O! Znam chłopaków z One Direction - już wszystko sobie przypomniałem.-A wiesz, że ja napisałem tą piosenkę dla nich?
- Naprawdę?! Ale super! To już wiem, dlaczego ona jest najfajniejsza - zachwycała się mała.
Trochę się jeszcze pośmialiśmy, ale po chwili przyszła starsza siostra dziewczynki.
- Janett, zejdź już, proszę. Daj mu skończyć podpisywanie płyt. – Niecierpliwiła się.
-Spokojnie, nie przeszkadza mi. – Uspokoiłem. - A ty, jak się nazywasz?
- Kate – zarumieniła się.
Na oko, miała około 18 lat. Ładna była. Długie, kręcone, brązowe włosy, zielone oczy, ładny przyjazny uśmiech i teraz te rumieńce… Nie mogłem jej się za bardzo przyglądać, bo mając nos w płytach było to trochę utrudnione.
- Dobra mała, siostra się niecierpliwi, a nie chcę żebyś miała przeze mnie problemy, idź – uśmiechnąłem się do małej Jenett, a do jej siostry puściłem oczko. Czy da się bardziej zarumienić?
Reszta dziewczyn szalała pod podestem, wszyscy śpiewali, tańczyli i podchodzili do mnie pogadać. Gdy podpisałem wszystkie płyty, zawołałem jednego z ochroniarzy:
-Przepraszam! Proszę pana, mógłby pan podać moją gitarę? Jest na dole, za podestem.
Nic nie powiedział, ale ją przyniósł. Wstałem, podszedłem bliżej krawędzi i zacząłem śpiewać „The A Team”, czym wywołałem głośny aplauz. Gdy skończyłem, ukłoniłem się i wyszedłem. Lubię to. Przebywanie z fanami, bycie po prostu blisko nich, jest dla mnie cudownym doświadczeniem.
Wsiadłem do samochodu i wróciłem do domu. Ból głowy spowodowany kacem już dawno minął, na szczęście. W domu nie wiedziałem co ze sobą zrobić, strasznie mi się nudziło, więc stwierdziłem, że wyjdę się przejść. Nogi same zaniosły mnie do centrum. Przeglądałem wystawy sklepowe, niestety nic ciekawego nie znalazłem, dlatego też poszedłem do ulubionej restauracji. Nie wiem czemu, ale nie potrafiłem przestać myśleć o Kate… Cały czas miałem ją przed oczami, jakby w tej chwili tu stała… Wchodząc do restauracji nie rozejrzałem się, podszedłem prosto do lady i zamówiłem wodę z cytryną. Jakoś tak wyszło, że na nic innego nie miałem ochoty. Wziąłem szklankę do ręki i usiadłem przy stoliku pod oknem. Zazwyczaj tam siadam, bo widzę wszystkie inne stoliki i mogę obserwować ludzi. W tym momencie rzuciła mi się w oczy burza brązowych loków. Skądś ją kojarzę… O mój boże! Teraz do mnie dotarło, że właścicielka loków, to chyba Kate.
Subskrybuj:
Posty (Atom)