niedziela, 13 maja 2012

Rozdział 4

Leżałem na kanapie, z twarzą na poduszce, nie zmieniając pozycji przez całą noc. Wewnętrzny ból nie pozwolił mi chociażby na ruszenie palcem. W głowie miałem kompletną pustkę - dosyć męczące uczucie, nie powiem. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Unikać jej, czy nie? A co jeżeli zadzwoni, żeby umówić się do tego cholernego kina? Co jej powiedzieć? "Kocham Cię, ale chodzisz z Zayn'em, więc nigdzie nie idę"? Dlaczego wydaje mi się, że by się zdenerwowała i zapytała, skąd to wiem...
Nagle Malcolm wskoczył mi na plecy. Jego ciężar był dziwnie kojący, sprawiał, że czułem czyjąś obecność i nie byłem tak bardzo samotny. Kocham tego kota. Najzwyczajniej w świecie go kocham. Zawsze wie, jak mnie pocieszyć. W tym momencie poczułem jak delikatnie ułożył się do snu na moich plecach. Był taki miękki i ciepły, dzięki niemu zapomniałem o wszystkim i po prostu zasnąłem, w końcu.
Nic mi się nie śniło, co u mnie było rzadkością, ale niespecjalnie się tym przejąłem. Przynajmniej nie śniła mi się TA dziewczyna.
Wyciągnąłem ręce za siebie, szukając Malcolma. Złapałem go delikatnie jedną ręką i obróciłem się na brzuch. Cicho miauknął z niezadowolenia, bo go obudziłem. Położyłem kota koło siebie na poduszce i głaskałem jego miękkie futerko przez jakieś pięć minut, aż znowu zasnął. Spojrzałem na zegarek, okazało się, że jest dopiero dziewiąta rano i spałem tylko dwie godziny. Na szczęście nie czułem senności.
Wstałem, zrobiłem sobie mocną kawę, a z lodówki wyjąłem pizzę, którą odgrzałem w mikrofali. Mama by mnie wydziedziczyła za takie śniadanie. Nie lubiła, gdy jej syn "jadł jakieś śmieci", ale nawet myśl o tym, nie zniechęciła mnie do takiego posiłku. Usiadłem w fotelu jadząc pizzę, która nie miała żadnego konkretnego smaku, dokładniej mówiąc - była jak guma i popijałem ją kawą. Zawsze lubiłem wyglądanie przez okno, ale tym razem nie miałem na to ochoty. Odrzucała mnie od tego myśl, że może ONA szłaby chodnikiem niedaleko mojego okna. Byłby to cios poniżej pasa, więc złapałem pilota i włączyłem pierwszy-lepszy kanał muzyczny. Leciała właśnie jakaś dyskotekowa piosenka. Nie przepadam za takim rodzajem muzyki, ale co innego miałem robić?
Gdy skończyłem jeść pseudo-śniadanie, zaniosłem naczynia do zlewu i dosypałem Malcolmowi karmy do jednej miski, a drugą umyłem i nalałem mu świeżej wody. Kiedy usłyszał, że kręcę się w kuchni, dosypując mu jedzenie, zeskoczył z kanapy, przybiegł z ogonem w górze i zaczął wesoło mruczeć. Przez jakąś chwilę stałem i patrzyłem z uśmiechem na jedzącego kota. Przypomniałem sobie wszystkie jego wybryki: stłuczony wazon mamy, z którego wylała się woda i wysypały róże, poszarpane poduszki, zerwana zasłona... Ale i tak wszyscy zawsze go lubili i śmiali się z tych zniszczeń. Nikt nigdy się na niego nie złościł, po prostu taki był i już. To, że co jakiś czas coś zniszczył... Trudno, taki już jest, koniec, kropka.
Stwierdziłem, że ze względu na jakąś dziewczynę nie będę się odcinał od świata, wziąłem Nigela (moją ulubioną gitarę), zeszyt z piosenkami i wyszedłem do parku.
Usiadłem na jednej z ławek, oddalonej od gwaru miasta, wyjąłem zeszyt i Nigela z futerału. Zacząłem grać i śpiewać z głębi serca, jedną ze swoich starszych piosenek. W pewnym momencie zamknąłem oczy i przeniosłem się we własny świat. Poczułem, jak po policzku spływa mi łza.

Take me with you I do declare
I love you dearly through here and there
What can I do to make you share?
What can I do to make you care?

The world is harsh

I’m stuck in the dark
I’ll make my mark
I’ve got my spark

We’d be together through bad or worse

Sending letters we shall converse
We could do better but we must first
Make amends
That depends
Will you be my friend?

The world is harsh

I’m stuck in the dark
I’ll make my mark
I’ve got my spark  

Gdy otworzyłem oczy, otarłem policzek rękawem zielonej bluzy i uniosłem głowę, zobaczyłem przed sobą kilka osób. Większość stała ze łzami w oczach i nie ruszała się, mimo że skończyłem śpiewać. Rozejrzałem się i to był zły pomysł. Stała tam. Tak, ONA tam stała. Szybko odwróciłem głowę i zająłem się strojeniem gitary. Ludzie zaczęli klaskać, ale gdy zorientowali się, że już raczej nic nie zaśpiewam, rozeszli się. Ona jednak została. Stała przede mną i kątem oka zdążyłem zauważyć, że cały czas na mnie patrzy.

- Hej, nie masz nic do roboty? - zapytałem, może trochę niegrzecznie.
- Eeem, nie, znaczy tak, ale... - ocknęła się i zaczęła jąkać. Czułem dziwną satysfakcję, że nie potrafiła się pozbierać. Byłem zły, wściekły na cały świat.
- To tak, czy nie? - Nie umiałem się powstrzymać od lekko chamskiego uśmieszku.
- Tak, ale wydaje mi się, że to może poczekać - odpowiedziała płynnie. Aha, czyli już wszystko w porządku.
- Chciałam tylko chwilę porozmawiać...
- Hmmm... Okej, a o czymś konkretnym?
- No wiesz, o tym kinie i urodzinach Jenett.
- A, o tym. No dobra, w takim razie w czym problem?

Przypomniałem sobie tą małą dziewczynkę z podpisywania płyt, była śliczna jak jej siostra...

- Wybrałam już film, mam nadzieję, że lubisz horrory.
- No tak, lubię, ale wiesz... Stwierdziłem, że za darmo też mogę spędzić z Jenett jej urodziny. Nie musimy nigdzie razem wychodzić.

Błagam, powiedz, że się z tym zgadzasz.

- Moim zdaniem to trochę niestosowne, tak cię wykorzystywać...
- Nie, naprawdę nie ma problemu.
- Co? Nie lubisz horrorów?
- Nie, lubię, ale po prostu...

"Lubię horrory, ale w odpowiednim towarzystwie, ciebie nie ma na liście"

- Po prostu co?
- Po prostu, ech... No to kiedy?
- Jednak w ten  piątek o 19, bo w przyszłym tygodniu nie mogę się spotkać, mam nadzieję, że ten termin ci pasuje - ucieszyła się z mojej zmiany zdania.
- Pasuje, pasuje, przyjść po ciebie? - Skoro już się wkopałem, to wkopie się już całkiem, a co mi tam.
- Nie... Znaczy się, no bo my... Tak naprawdę nie idziemy sami.

Tym już mnie wkurzyła, ale miałem nadzieję, że nie widać tego po mnie.

- Tak? Więc z kim idziemy? - Zapytałem przez zęby.
- Znasz Zayn'a, prawda?
- No tak znam, to z nim idziemy?
- Tak, z nim.
- A czemu, jeśli wolno spytać? - Ogarnęła mnie już niemalże furia.
- Bo to mój chłopak, Ed. Mój chłopak - dziwne, ale nie powiedziała tego z dumą, szczęściem, czy bóg wie jeszcze z czym, ale jakby bólem.
- Muszę już lecieć, do zobaczenia w piątek, mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły.
- Ok, do zobaczenia.

Jasne, że jestem zły, ale zaciekawił mnie ten dziwny ton jej głosu, gdy mówiła, że chodzi z Zayn'em... Ciekawe o co chodzi.

4 komentarze:

  1. No, no, jak ładnie :) Ciekawie się robi, lubię to napięcie, czytam i nagle urywa się w takim momencie... ;)
    Jestem niezmiernie ciekawa, co będzie dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Yhm, to się nazywa opowiadanie o Edzie Sheeranie! Zakocham się w nim, to jest pewne. Jest po prostu inne, ma dobrą fabułę, a Ty również piszesz bardzo dobrze. Masz We mnie swoją fankę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na nowy! <33 genialne! ;)) mało jest opowiadań o Edzie w sumie ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne. :D Czekam na następny. :3 <3
    @agniusiek

    OdpowiedzUsuń