sobota, 9 czerwca 2012
Rozdział 5
Długo siedziałem na ławce, próbując pozbierać myśli. Nigel leżał obok, a w ręce trzymałem zeszyt z piosenkami. Z zamyślenia wyrwał mnie przelatujący gołąb. Pozbierałem swoje rzeczy i ruszyłem na przystanek. Miałem wielką ochotę na dobrą kawę i małe, francuskie rogaliki.
Autobusem pojechałem do centrum, do swojej ulubionej kawiarni na rogu Autumn Street. Jak zawsze, usiadłem pod oknem. Po chwili do mojego stolika podeszła kelnerka - drobna blondynka z dużymi niebieskimi oczami, w których zawsze dało się zauważyć wesołe iskierki. Jest naprawdę przemiłą i sympatyczną osobą taką, która potrafi poprawić humor nawet po najgorszym, pechowym dniu. Lubiłem z nią rozmawiać, mimo że nigdy nie umiałem zapamiętać jak się nazywa. Na szczęście zawsze miała przyczepioną plakietkę z imieniem do służbowej bluzki.
- Witam, czym mogę służyć? - zapytała z miłym uśmiechem, ściskając w ręce mały ołówek i czerwony notesik.
- Poproszę kawę i rogaliki, tak jak zawsze - uśmiechnąłem się do niej i puściłem oko.
Skrupulatnie zanotowała zamówienie, a ja spojrzałem na plakietkę przyczepioną do jej roboczej bluzki. Rachel. Muszę zapamiętać.
- Słuchaj, Rachel. Miałabyś może ochotę na kino w ten piątek?
-Uhm... Sami? - Wydawała się trochę zakłopotana.
- Nie, nie, nie! Spokojnie. Z moimi znajomymi. To co? Zgadzasz się?
- Dobrze, okej. Czyli piątek, tak?
- Tak, na 19 jest film, mam nadzieję, ze lubisz horrory.
- Lubię - posłała mi promienny uśmiech.
Po około 10 minutach popijałem najlepszą kawę w Londynie i zajadałem przepyszne rogaliki. Tym razem mama nie powinna narzekać na to, co jem. Gdy skończyłem, chwilę jeszcze posiedziałem i pogapiłem się przez okno, potem wyszedłem.
Pospacerowałem po londyńskich uliczkach, tak dobrze mi znanych. Na szczęście nikt mnie nie zaczepił. Tylko grupka dziewczyn bacznie mi się przyglądała, a kiedy przeszedłem koło nich, zaczęły nerwowo chichotać.
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie nagrywaliśmy dzisiaj żadnych piosenek w studiu, nie miałem zaplanowanego ani jednego koncertu... Poczułem się trochę jak pracoholik, ale to nieprawda, nie jestem pracoholikiem, po prostu lubię to, co robię, a teraz zacząłem się nudzić z braku jakiegokolwiek zajęcia.
Wsiadłem do autobusu i wróciłem do domu. Przywitałem się z Malcolmem, który jak zawsze powitał mnie wesołym miauknięciem. Umyłem jego miski, nasypałem świeżej karmy i nalałem wody. Niech się chłopak cieszy. Całymi dniami wyleguje się wygodnie na kanapie lub parapecie, nie ma nic ciekawego do roboty i całe swoje życie śpi, z przerwami na jedzenie i zabawy ze mną. Poza tym bardzo lubi, gdy gram i śpiewam. Przychodzi wtedy, siada przede mną, przechyla zabawnie główkę i patrzy na mnie dużymi, mądrymi, zielonymi oczami, jakby wszystko rozumiał. Uwielbiam tego kota.
Usiadłem na kanapie w salonie, włączyłem telewizor i skacząc po kanałach, nawet nie zorientowałem się, kiedy zasnąłem. Obudziłem się z Malcolmem na brzuchu i myślą:
Autobusem pojechałem do centrum, do swojej ulubionej kawiarni na rogu Autumn Street. Jak zawsze, usiadłem pod oknem. Po chwili do mojego stolika podeszła kelnerka - drobna blondynka z dużymi niebieskimi oczami, w których zawsze dało się zauważyć wesołe iskierki. Jest naprawdę przemiłą i sympatyczną osobą taką, która potrafi poprawić humor nawet po najgorszym, pechowym dniu. Lubiłem z nią rozmawiać, mimo że nigdy nie umiałem zapamiętać jak się nazywa. Na szczęście zawsze miała przyczepioną plakietkę z imieniem do służbowej bluzki.
- Witam, czym mogę służyć? - zapytała z miłym uśmiechem, ściskając w ręce mały ołówek i czerwony notesik.
- Poproszę kawę i rogaliki, tak jak zawsze - uśmiechnąłem się do niej i puściłem oko.
Skrupulatnie zanotowała zamówienie, a ja spojrzałem na plakietkę przyczepioną do jej roboczej bluzki. Rachel. Muszę zapamiętać.
- Słuchaj, Rachel. Miałabyś może ochotę na kino w ten piątek?
-Uhm... Sami? - Wydawała się trochę zakłopotana.
- Nie, nie, nie! Spokojnie. Z moimi znajomymi. To co? Zgadzasz się?
- Dobrze, okej. Czyli piątek, tak?
- Tak, na 19 jest film, mam nadzieję, ze lubisz horrory.
- Lubię - posłała mi promienny uśmiech.
Po około 10 minutach popijałem najlepszą kawę w Londynie i zajadałem przepyszne rogaliki. Tym razem mama nie powinna narzekać na to, co jem. Gdy skończyłem, chwilę jeszcze posiedziałem i pogapiłem się przez okno, potem wyszedłem.
Pospacerowałem po londyńskich uliczkach, tak dobrze mi znanych. Na szczęście nikt mnie nie zaczepił. Tylko grupka dziewczyn bacznie mi się przyglądała, a kiedy przeszedłem koło nich, zaczęły nerwowo chichotać.
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie nagrywaliśmy dzisiaj żadnych piosenek w studiu, nie miałem zaplanowanego ani jednego koncertu... Poczułem się trochę jak pracoholik, ale to nieprawda, nie jestem pracoholikiem, po prostu lubię to, co robię, a teraz zacząłem się nudzić z braku jakiegokolwiek zajęcia.
Wsiadłem do autobusu i wróciłem do domu. Przywitałem się z Malcolmem, który jak zawsze powitał mnie wesołym miauknięciem. Umyłem jego miski, nasypałem świeżej karmy i nalałem wody. Niech się chłopak cieszy. Całymi dniami wyleguje się wygodnie na kanapie lub parapecie, nie ma nic ciekawego do roboty i całe swoje życie śpi, z przerwami na jedzenie i zabawy ze mną. Poza tym bardzo lubi, gdy gram i śpiewam. Przychodzi wtedy, siada przede mną, przechyla zabawnie główkę i patrzy na mnie dużymi, mądrymi, zielonymi oczami, jakby wszystko rozumiał. Uwielbiam tego kota.
Usiadłem na kanapie w salonie, włączyłem telewizor i skacząc po kanałach, nawet nie zorientowałem się, kiedy zasnąłem. Obudziłem się z Malcolmem na brzuchu i myślą:
Tak, dzisiaj jest piątek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)